-Gdzie ja jestem? -spytała Viten zsiadając z konia.
-Jesteś w Mieście Smoków. Nie pamiętasz własnego domu?- usłyszała
głos kobiety. Jasnowłosa postać, ubrana na czarno z płaszczem Czarnych Elfów
uśmiechała się złowrogo.- Trochę tu się zmieniło. Zapanował nowy ład.
- Ład? Gdzie są
ludzie? Gdzie elfy? Dlaczego nie powiewa flaga Rodu Smoka?
-Przecież powiewa flaga.
Viten rozejrzała się w koło. Stała w sadzie, lecz nie
tym, ktόry
pamiętała. Drzewa były martwe, miejscami popalone. Pałac jej ojca nie wyglądał
tak jak go widziała ostatnio. Białe ściany miały na sobie sadzę, mur był
czarny, przebielony jedynie wapnem u nasady. Zrobiła krok w przód, lecz pod jej
stopami nie było żwiru, a szkło, w wielu miejscach skruszone.
-To jest nowa rzeczywistość. Nastała Nowa Era Smoczego Krόlestwa.
Lata panowania Hadra- głos jasnowłosej kobiety bolał, wwiercał się w umysł
Viten- Nastał czas polowań i zabicia bestii Inicharόw.
Czas zapłaty.
-O czym ty mówisz?- krzyknęła Viten patrząc w zielone
oczy kobiety- Nie można zabijać smokόw.
-Można. Można zabijać smoki, można polować na gryfy.-
roześmiała sie kobieta- Można zabijać dzieci, ktόrych
się nie chce. Trzeba zabijać starców, ktόrzy
zabierają nam wolność. Ty też jesteś już stara, czas i na to, aby zabić ciebie.
-Gdzie jest Eru? Gdzie jego ołtarz? Gdzie palenisko?-
spytała Viten szukając wzrokiem kamiennego stołu na ktόrym
zawsze płonął ogień. Świętego miejsca Stolicy.
-Eru? Nazywaj go jak chcesz! Mόw
co chcesz! Dla mnie to Baalon, dla ciebie może być Eru! Czy nie on, kazał nam
być wolnymi? Czy to nie od nas zależy ktόrą
drogą pόjdziemy?
Nastał nowy ład! Ciesz się!- kobieta mόwiła, lecz nie poruszała
wargami.
Viten przyjrzała się jej. Miała zapadnięte oczy. W jej
źrenicach nie tliło się światło. Oczy były martwe, zgasłe. Na dłoniach miała rany,
od krwi młodego smoka. Czuła zło wypływające z jej wnętrza.
-Co się stało z moją rodziną?- krzyknęła w rozpaczy
Viten.- Gdzie jest moja matka, mόj ojciec? Gdzie Adaren?
Gdzie moja służba i poddani? Gdzie światło?
-Słońce już nie świeci. Zgasło. Nic nie jest takie jakie
było! Ciesz się, poddaj się Hadrowi i nowemu porządkowi!- usłyszała.
Viten biegła. Kierowała swe kroki do sali tronowej.
Otworzyły sie głόwne drzwi, lecz to już nie była ta sama sala tronowa ktόrą
pamiętała. Usłyszała dźwięki. To muzycy grali na niedostrojonych instrumentach.
Czerń i Czerwień- jedynie te dwa kolory były w sali. Tańczące kobiety były jak
w transie. W bocznej nawie dwie elfki całowały się. Jedna z nich z nienawiścią
patrzyła na Viten, ktόra szła w stronę tronu.
Mężczyzna pijący z koziej piersi mleko- lecz koza miała poderżnięte
gardło. Dwie kobiety zabawiające jednego
elfa, tuż pod schodami prowadzącymi na tron.
-Jest i Iskra Poranka- usłyszała głos od tronu- gdzie
jest twoje słońce księżniczko? Smokόw już nie ma, więc i ty
zapomnij o swym pochodzeniu i dołącz do nas! Dziś jest dzień służby nowemu
panu! Czas oddać mu pokłon!
Na tronie siedział Hadr. Jego spalone dłonie obejmowały
głowę jasnowłosej elfki, goszczącej twarzą między jego udami. Miał na sobie
Czarny Płaszcz z wyhaftowaną białą czaszką w koronie. Tuż obok tronu dwie
piękne kobiety zajmowały się sobą, ku uciesze mężczyzn. Ubrane były w purpurowy
jedwab, podkreślający ich kształty. Na brzuchu każdej z kobiet była blizna,
długa jak dłoń, a szeroka na dwa palce. Ich oczy, patrzące się z nienawiścią na
Viten były puste. Spojrzała wyżej, nad tron, lecz nie znalazła tam godła
Smoczego Miasta, a jedynie mozaikę stworzoną z konających młodych smokόw.
Poczuła spływającą łzę na swoim policzku. Zamknęła oczy, lecz gdy je otworzyła
była już gdzie indziej.
W malej komnacie, ktόra
kiedyś była jej komnatą nie było światła. Jedyny blask bił od dwόch
świec ustawionych na stole, tuż obok nagiej kobiety. Koło niej stał mężczyzna,
który kroił jej brzuch. Gdy podeszła do stołu, ujrzała wyciągane z brzucha
matki dziecko, nie większe od pięści. Zapłakała, gdy mężczyzna wrzucił je do
wiadra z fekaliami. Kobieta zeszła ze stołu, po czym udała się do łόżka,
aby zaspokoić swoje i mężczyzny rządze. Viten podeszła do wiadra, lecz dziecko
już odchodziło. Płomień w jego małym ciele gasł, aż zgasł zupełnie. Zamknęła
oczy.
Była na placu przed zamkiem. Na dużym stole płonął ogień.
Tuż koło niego stał mag w szkarłatnej
pelerynie.
-Będzie wam lepiej! Będziecie zawsze szczęśliwi! On
będzie cię kochał po kres dni! Oddajmy mu cześć!- mόwił
z dziką radością w głosie. Wskazał na młodą kobietę stojącą tuż przy kamieniu,
a ta podała mu swoje, świeżo narodzone dziecko.
Viten nie mogła na to patrzeć
-Weź mnie zamiast niego!- Krzyknęła, a zraz potem sama
znalazła się koło Czarodzieja. Poczuła ostrze sztyletu, ktόre
przebiło jej serce i metaliczny głos, wołający:
-Jak sobie życzysz, księżniczko. Ofiara dla Pana,
spełniona.
Spojrzała na tłum ze spokojem. Żywi ludzie o martwych
oczach cieszyli się z jej śmierci. Spojrzała na dziecko, leżące na ziemi, w ktόrego
obronie konała. Płakało, lecz była w nim iskra. Gdy zamknęła oczy ujrzała białe
światło i wysoką gόrę, skąpaną w świetle słońca. Tuż pod gόrą
w błękitnych szatach stali jej rodzice trzymający się za ręce....
-Jest z nią źle. - powiedział Adaren do jasnowłosego
elfa, stojącego po jego lewej stronie. Strażnik klęczał przy swej pani,
trzymając na jej głowie tkaninę zamoczoną w lodowatej wodzie- Usunąłem pająka,
lecz pojawiła się gorączka. Jest rozpalona i męczy ją coś.
-Adarenie, Synu Smoka- zaczął elf miękkim głosem.-
Zrobiłeś już wszystko co mogłeś. Nie możemy jej ruszyć. Musi z siebie sama
wyrzucić pajęczy jad. Gorączka jest
wysoka, lecz nie zabije jej, jeśli ma żyć. Czarne pająki są sługami
Upadłego. Nigdy nie pojawiały się w naszym lesie, aż do tego roku, gdy sami
ponieśliśmy straty spowodowane ich plagą. W twej Pani jest płomień, nie gaśnie
on, a gorsze od gorączki byłoby zimno, które ugasiłoby jej serce. Jeśli jest
gorączka, to jej serce walczy, a duch nie chce odejść. Pamiętaj o tym. Zajmiemy
się utrzymaniem ognia, przygotujemy strawę, lecz już nie wiele możemy dla niej
zrobić. Nasze elfy zaraz się pojawią.
-Odejdz, wracam-szeptała Viten w gorączce- weź mnie
zamiast niego...
Po policzku Adarena spłynęła pojedyncza łza. Nie chciał
stracić Viten. Obiecał jej bronić, a w tej chwili czuł, że nie sprostał temu
zadaniu. Odsłonił bandaże. Gęsta Czarna ropa wypływała z rany.
-Oczyszcza sie, Synu smoka- oznajmił z radością elf.
Adaren starł czarną ciecz, po czym ponownie założył
opatrunek. Bał się. Strach o księżniczkę przepełniał jego serce w takiej samej
części jak poczucie winy, ktόre go ogarnęło.
-Mów do niej, Synu
smoka. Ona jest daleko. Teraz to od niej będzie zależało czy wróci.- Stwierdził,
po czym odszedł w stronę ognia.
-Matko? Ojcze?
- Witaj córko. Tak tęskniliśmy. Od teraz zawsze będziemy
już razem- powiedziała królowa Anne wyciągając do Viten elfie dłonie. Uśmiechy
na ich twarzach jednak nie ogrzewały serca, a przepełniały je smutkiem.
- Czy ja wróciłam do królestwa? Co się ze mną działo?
Gdzie jest Adaren?
- Córko, nasz ród odszedł, aby zrobić miejsce nowemu
światu- odrzekł król wyciągając rękę w stronę córki.- Już nic nie będzie takie
jak wcześniej. Nie ma już miejsca dla nas w nowym świecie.
- Co tam się stało? Czemu zabijają smoki?- krzyknęła
Viten podchodząc bliżej do rodziców.
-Nastał nowy ład. Smoki okazały się złe, niszczące. Nie
można było im już dłużej ufać. Choć do nas. Zostaniesz z nami. Będziemy tylko
my i nasze ogrody- głos królowej był hipnotyzujący. Jej delikatny, tak dobrze
znany księżniczce głos nie był tym, który słyszała przez wszystkie lata swojego
życia.
„Wróć do mnie,
Viten. Nie odchodź. Nie czas jeszcze na to” usłyszała gdzieś za sobą.
Odwróciła się od rodziców i z przerażeniem odkryła, że są za nią jedynie
wypalone ciemne ziemie. Nie było na nich życia. Martwe rośliny pokryte popiołem
były wszędzie, gdzie sięgnęła wzrokiem.
Strach zagościł w sercu Viten. Spojrzała na swych
rodziców. Stali bez ruchu, jak zamrożeni, pokryci czarną sadzą.
„Boje się. Tak bardzo się boje” pomyślała z przerażeniem
rozglądając się po łące na której cały czas stała.
„Wróć do nas. Czekam na ciebie. Zawsze będę czekał”
usłyszała znów ciepły głos zza niej. Odwróciła się i bez zastanowienia pobiegła
w jego stronę.
-Nie zostawiaj mnie! Tak bardzo się boje- krzyczała
biegnąc.
„Nigdy cię nie zostawię. Zawsze będę przy tobie.”
Słyszała. Był to smutny, lecz pełen miłości i oddania głos.
Biegła przed siebie przez otaczające ją tereny
zniszczenia. Nawet po wojnie istnieje więcej życia niż w tym miejscu. Potknęła
się o wystający konar, lecz nie zważając na ból podniosła się i biegła dalej. Usłyszała
rżenie i tętent końskich kopyt. Odwróciła się i spojrzała w dal za sobą. Biegł
w jej stronę, cały pokryty krwią i popiołem. W siodle na jego grzbiecie
siedział jeździec o trupiej twarzy. Trzymał w ręce ostry miecz skąpany w krwi.
Viten nie miała broni. Zaczęła uciekać, lecz upiór zbliżał się do niej coraz
bardziej. Ponownie upadła, prosto pod nogi wierzchowca. Jeździec ugodził ją
mieczem w brzuch. Krzyknęła, gdy jej ciało zalała fala bólu.
„To sen, siostro. To minie. Musisz jedynie do mnie wrócić. Nie poddawaj
się…”
Głos
cały czas dobiegał z jednego miejsca. Viten uniosła się i pobiegła w jego
stronę. Jeździec co chwila pojawiał się w różnych stronach, zadając jej rany
mieczem. Krzyczała, lecz nie poddawała się słysząc głos. Próbowała otworzyć
księgę, lecz nie czuła ciepła z niej płynącego, nie mogła przywołać smoków. Dobiegła do przepaści. Zatrzymała się przed
nią i spojrzała w dół, gdzie była jedynie ciemność. Słysząc głos z niej dobiegający-
skoczyła.